Idąc niejako za ciosem podjechałem w sobotę rano poćwiczyć na plac przy PKM, pogoda była super, ciepło ale nie za gorąco, słoneczko pięknie świeciło. I wyniki przyszły jakby same, tak z niczego. Pierwsza runda ósemek i raz za razem zacząłem schodzić poniżej magicznych 35s. Te 35 sekund jakoś mi się tak utrwaliło jako pewna bariera, może mentalna, kilka razy na grupach gymkhanowych pojawiły się o nich wpisy. Dla zawodników taką granicą, którą chcą złamać jest 30 sekund (rekordowy jest przejazd Japończyka Tsujiie Haruhiko 24.98 to odlot), na ostatnich rundach polskiego Gymkhana GP w Szczecinie były 4 wyniki poniżej 30s, 20 poniżej 35s, w Jaworznie w ten weekend 3 poniżej 30s, 18 poniżej 35s. Zawody to oczywiście co innego niż trening, dochodzi jednak presja, różnej jakości bywa podłoże.
W drugiej turze ósemek poprawiłem na 34.50, w trzeciej na 34.45, przy czym to nie były pojedyncze przejazdy z niskim czasem, zacząłem jeździć jakoś o tą sekundę po prostu szybciej. Łącznie tego dnia 21 na 36 przejazdów miałem z czasami poniżej mojej magii. I stwierdziłem, że zasadniczo wystarczy, trzeba teraz poprawiać kolejne elementy.




W niedzielę także udało się wyrwać z rana na chwilę i znowu żarło. 15 przejazdów na 24 poniżej 35s, no i życiówka (i pewnie już na dłużej zostanie to 34.14), bliska już kolejna sekunda do urwania.
Ale też nie jeździłem ósemek zbyt długo, pojeździłem rotacje, slalom, shiso, na którym w końcu udało się zejść poniżej minuty.
Pod koniec treningu przyjechał Paweł, bywał już na tych naszych ćwiczeniach, ja go dopiero poznałem. Chwilę pogadaliśmy, trochę poćwiczyliśmy i czas był najwyższy wracać do rodzinnej niedzieli.
Poniedziałek był już chłodniejszy, po deszczu, ślady kredy na asfalcie dokładnie zmyte znaczyć trzeba było od nowa. Na początek miały być rozgrzewkowe rundy ósemek, potem rotacje i shiso. No i w sumie były te ósemki, nawet początkowo nieźle szło, bo na 8 przejazdów 5 poniżej 35s, raz blisko życiówki. No ale w dziewiątym przejeździe zonk. Może dlatego, że było chłodniej i asfalt nie miał takiej przyczepności, może trochę śmieci drobnych fruwających (pielęgnowali zieleń na parkingu w międzyczasie), a może po prostu za szybko odkręcony gaz na wyjściu ze złożenia. W każdy bądź razie uślizg i trzeba było podnosić motocykl do pionu. Gleba jak gleba, trochę się przyzwyczaiłem, szkody niewielkie, przerysowany gmol i slider, czarna farba w sprayu w garażu załatwiła problem. Ale też od razu zacząłem jeździć ostrożniej, kolejną turę już z większym respektem, tylko by „rozjeździć” upadek.


Później ćwiczyłem już shiso, jakoś nie mogę do końca złapać jeszcze tej figury, bo jest w niej wszystko, ciasny slalom, dużo rotacji, później ósemka i znów rotacje. Niby zszedłem z życiówką na 58.83s ale to nie jest regularny wynik, raz idzie szybciej, raz wolniej. Chyba zależy głównie od rotacji i nad nimi będę musiał teraz popracować.