Uczę się jeździć Chersiną i po przejechanych 600 km od strony jazdy nie jest aż tak źle. Dzisiaj jadąc do pracy kilka ładnych kilometrów musiałem przeciskać się przez zakorkowaną obwodnicę i szło zadziwiająco spokojnie, stabilnie, bez ryzyka jakiegoś. Choć kierowcy ciągle o tzw. „korytarzu życia” nie mają zielonego pojęcia, bo że o motocyklistach w większości nie myślą to raczej wiadomo.
Druga rzecz to nauka obsługi tego całego systemu, ustawień motocykla, wyświetlacza i całej tej klawiszologii. W Żółwiku było prosto, dwa guziki do komputera, kilka przełączników plus cztery dodane własne do świateł przeciwmgielnych i kamery, niewiele informacji na wyświetlaczu, do ogarnięcia w kilka minut. I zapomnienia, bo używało się rzadko i co np. zmiana czasu z letniego na zimowy czy w drugą stronę trzeba było instrukcję odkopać.
W Chersinie za to jest tego mnóstwo, cały rozbudowany system ustawień motocykla, system multimedialny. Guzików z lewej pod palcami kilkanaście, z prawej mniej ale też kilka funkcyjnych poza standardowymi jest. Instrukcja obsługi całego tego ustrojstwa to grubo ponad 200 stron. Zimą po zakupie gdy jeździć i tak nie mogłem nawet zabrałem się za próbę czytania.
Ja tam do instrukcji jakiś oporny nie jestem, wersji „dla opornych” raczej nie potrzebuję. Ale te hondowskie są jakieś inne. Normalnie jakby pisane przez inżyniera dla inżyniera, bez wyjaśnienia po co i na co, tylko jak coś przełączać. I okraszone mnóstwem schematów przełączeń, z których o samej funkcjonalności nie dowie się człowiek nic. Wiesz na przykład jak zmieniać poziom HSTC, ale co on robi, jak działa na poszczególnych poziomach to zapomnij. I tak ze wszystkim.
Więc czytanie instrukcji sobie darowałem, aż tak się nie nudziłem. Ale sam system jest na szczęście dość intuicyjny. To co było mi do jazdy potrzebne ogarnąłem przez ten tydzień, ustawień na razie boję się ruszać, zresztą niepotrzebne w większości przy normalnej jeździe. Podpiąłem sobie przez Carlinkita googlowskie Android Auto i jakoś nauczyłem się korzystać metodą prób i błędów. A to jak dla mnie najskuteczniejsza metoda, gdy się samemu do czegoś dojdzie, wtedy się najlepiej zapamiętuje. To co wyczytane jakoś takie chwilowe, ma większą skłonność do ulatniania się. Powoli idziemy do przodu, może za rok, dwa ogarnę całość.