Tradycyjnie długi weekend w okolicach Bożego Ciała to zlot Klubu Hondy NC. Zapisany byłem w zeszłym roku jeszcze jako właściciel Żółwika. Ale że na zlot nie tylko właściciele przyjeżdżają, sporo jest i byłych i takich co jeżdżą zupełnie innymi motocyklami więc jak najbardziej chciałem się wybrać.
Spakowałem rzeczy w roll-baga tak jak na przedostatni zlot w Kiełpinie (zamówione kufry boczne ciągle jeszcze nie doszły), mały kufer z tyłu i jedziemy.
Część osób pojechała dzień, dwa a nawet jeszcze wcześniej, kilka osób jechało dopiero w czwartek. Spotkaliśmy się na stacji w centrum miasta. Mnie tam średnio pasowało cofać się, proponowałem Przejazdowo na wylocie z Gdańska, no ale Lidka zarządziła, że ma być MOL i już, trzeba posłuchać było, w końcu królowa jest tylko jedna.
Na zlot Hondy NC z 9 motocykli tylko jedna Honda NC, jedna Forza, reszta sympatycy.
Lidka wymyśliła trasę górą, przez Braniewo. Pasowało mi bardzo średnio, trochę tamtymi drogami jeździłem i nie wspominam dobrze. Patrycja też wolała dołem lecieć, górą często jeździ do rodziców, więc padło na to, że my jedziemy sobie dołem. Dołączył do nas jeszcze Przemek na Forzie. Pogoda miała być nieco słaba, ale patrząc po radarach pogodowych podobna i na górnej i na dolnej trasie. Trochę było śmiechu, że zobaczymy, kogo zmoczy bardziej i w Przejazdowie, gdzie i tak podjechaliśmy po drodze po jednego z uczestników, pożegnaliśmy się i każda podgrupa ruszyła w swoją drogą.
Poprowadziłem naszą grupkę prędkością umiarkowaną raczej, ja nie przepadam za szybką jazdą, Patrycja na swojej Yamaszce z małą osłoną przed wiatrem też woli spokojne tempo. Andrzej zamykał, jak miał ochotę pobawić się szybciej na zakrętach zostawał chwilę i później doganiał.
Pojechałem trasą „widokową” przez Wyspę Sobieszewską, później przez Malbork w kierunku na Kwidzyn. Pierwszy postój wypadł nam w Sztumie. Sprawdziłem radary pogodowe, widziałem już zbierające się od południa chmurzyska, więc zmodyfikowałem planowaną trasę i nie jechałem dalej na południe tylko odbiłem od razu na wschód. I udało się, miejscami kropiło, ale nie tak jeszcze by zakładać przeciwdeszczaki, przejechaliśmy za S7 i deszczowa pogoda się skończyła. Po drodze jedna tylko procesja w Dzierzgoniu, obawiałem się takich nieplanowanych postojów, tą udało się wziąć krótkim objazdem przez osiedle.
Przed Dzierzgoniem jeszcze natknęliśmy się na wypadek. I tu muszę powiedzieć, że szkolenia BIMM Motopomocnych się bardzo przydają, wiedzieliśmy co robić. Najpierw znalezienie miejsca na bezpieczne zaparkowanie motków, co wcale na pochyłościach nie było łatwe. Rozmowa z leżącą poszkodowaną, już zaopiekowaną, więc tylko kontrolne pytania zadawane przez Patrycję. Karetka była już wezwana, skuterzystka przytomna, kontaktowa, urazów widocznych nie było na szczęście. Ale tak po czasie dopiero myśl przyszła, że trzeba przecież było folię termiczną wziąć z apteczki i podłożyć. Wprawdzie był upał, niemniej chyba jednak można było od ziemi odizolować.
Bez dalszych już przygód jadąc mazurskimi i warmińskimi drogami dotarliśmy do Biskupca, żeby coś zjeść. Wiedzieliśmy od Anety, że w ośrodku samym do kolacji raczej kiepsko z taką możliwością. Zaparkowaliśmy na rynku, znaleźliśmy czynną, dość obleganą restaurację i zjedliśmy obiad. Zakupy w jakimś czynnym sklepie, spotkaliśmy tam Jakuba Pomirskiego (przyjechał z motocyklami demonstracyjnymi na zlot) i szybko bardzo lecieliśmy za nim do ośrodka. Szybko, bo jak kończyliśmy obiad zaczęło się chmurzyć mocno, grzmieć i solidnie przedburzowo wiać. Zdążyliśmy chwilę przed deszczem.
Motocykli było już dużo, zaparkowaliśmy, przywitanie z licznymi znajomymi, zameldowanie, rzeczy do pokoju i chwila oddechu.
Otwarcie zlotu nastąpiło, potem kolacja, a my czekaliśmy ciągle na naszą drugą grupę. Wcześniej ze zdjęć wrzucanych na grupę widzieliśmy, że byli w Braniewie, gdzieś jeszcze, ale później cisza. Próbowaliśmy dzwonić po kolei do kogo mieliśmy telefony, nikt nie odbierał. Dopiero Kazia odebrała, powiedziała, że jadą, że wszystko jest ok. Tylko coś powiedziała, że zaliczyli off-road mały po drodze. A Kazia zdecydowanie off-roadu nie lubi, dziwne.
Okazało się, że nawigacja poprowadziła ich, podobnie jak kiedyś mnie przy wyjeździe na pochylnie, na remontowany odcinek drogi. Lidka pociągnęła odważnie dalej, no ale… Lidka off-roady jeździ, Karol też na szkoleniu jakimś był, ale reszta niekoniecznie. No i poza Lidką chyba nikt opon odpowiednich nie miał. A o ile ja kiedyś trafiłem na ubite szutry, które i na szosowych się przejedzie, to oni na rozmiękłą od deszczu glinę, śliską bardzo jak się okazuje.
Na kilku filmikach od Karola widać w jakich warunkach jechali. Upadków mieli bez liku, co na nierównej, wodnistej glinie wcale nie dziwi. Jedynie Lidka i Andrzej nie zaliczyli wątpliwej przyjemności, w błocie wszyscy ubabrani byli całkiem. Ja bym pewnie znacznie szybciej spietrał, może w ogóle w taką drogę nie wjeżdżał i zawrócił od razu. Na szczęście nikomu nic się nie stało, dojechali cali i zdrowi. Zlot z przygodami rozpoczęty.