Szkolenie z techniki jazdy jest ważne i uważam, że warto z nich korzystać jeżeli chce się jeździć sprawnie i przede wszystkim bezpiecznie. I to wcale nie jednorazowo, każde kolejne (są różne poziomy) to okazja do korekt swojego zachowania, eliminowania błędnych nawyków, zawsze oko instruktora dostrzeże to, czego nie robimy prawidłowo lub możemy robić lepiej.
Ale same szkolenia to zdecydowanie za mało, przynajmniej dla mnie, może po prostu mało pojętny jestem. To co na szkoleniach staram się wykorzystać maksymalnie to poznanie prawidłowego sposobu wykonywania, podpatrzenie ćwiczeń, podpytanie o elementy sprawiające mi trudności. Ale bez wylania litrów potu na placu i samodzielnej praktyki postępów zbyt wielkich raczej bym nie osiągnął.

Kiedy ćwiczyć?

Ćwiczyć staram się jak najczęściej, jeżeli mam trochę czasu wolnego a nie ma chętnych na jakiś wypad po okolicy jadę na plac. Samemu na wycieczkę też można jechać i owszem, czasami się gdzieś wyrwę na krótko, jakaś kawa na wzgórzu pod wiatrakiem, poznawanie okolicznych dróg mało znanych, ale jeśli już tak jeździć bez większego celu to jednak zazwyczaj wybiorę mozół treningu, efekt tego widzę znacznie większy.
Ćwiczenia to nie tylko takie klasyczne treningi na placu, ćwiczyć staram się właściwie stale w miarę możliwości. Jadąc jak zwykle do pracy zajeżdżam sobie na parking któregoś marketu po drodze (puste są zazwyczaj o takiej porze) i zrobię kilka ósemek, zawrotek czy slalomów, wszystko bez rozstawiania pachołków, najzupełniej wystarczają linie wyznaczające miejsca postojowe. Proste np. ćwiczenie na skręcanie/zawracanie, wyjedź z miejsca parkingowego i wjedź w sąsiednie (na początku było to nie sąsiednie a kolejne). Inne podstawowe wręcz ćwiczenie, które można wykonywać jadąc normalnie w korku czy dojeżdżając do czerwonych świateł, to jazda jak najwolniejsza z nogami na podnóżkach. Podobnie ruszanie z miejsca dopiero po postawieniu nóg na podnóżki, z czasem także zatrzymywanie się i ruszanie na stopie czy prawoskręcie bez zdejmowania nóg z podnóżków. Wszystko oczywiście z rozumem, jeżeli warunki na to pozwalają, ruch nie jest agresywny, nie ma innych osób i pojazdów, które by zagrażały nam lub my im.
Czy pogoda przeszkadza? Zasadniczo nie. Jeżeli nie ma ulewnego deszczu (oczywiście w trakcie deszczu można też, tylko to żadna przyjemność) albo jakiegoś nieprzytomnego upału, to każda pogoda jest dobra. Warto tylko, jeśli jest np. mocno słonecznie lub co jakiś czas mocniej pada, mieć miejsce gdzie w przerwie znajdzie się człowiek w cieniu czy pod zadaszeniem. Dla mnie takim miejscem jest parking marketu, gdzie obok jest myjnia ręczna, jest przewiewnie a pod dachem. Pamiętać też trzeba przy opadach, podobnie jak przy podróżach, że asfalt czy kostka na początku opadów stają się bardzo śliskie. Trochę deszczu wymieszanego z pyłem i brudem zmienia się w śliską maź a drogę w ślizgowisko, zawsze przeczekam ten jeden, dwa kwadranse z kontynuacją ćwiczeń.
Gdzie ćwiczyć?
Miejsce do ćwiczeń dość trudno jest znaleźć. W niedziele niehandlowe oczywistym miejscem jest parking marketu, im większy tym lepszy. To na co trzeba zwrócić uwagę to jakość podłoża, piach, wyszczerbienia, jakieś kamyki, śmieci mogą być zagrożeniem, drobny błąd i sprawdzać możemy jakość naszych crashpadów czy gmoli.

Parking marketu, na którym najczęściej się umawiamy na ćwiczenia (w miarę pośrodku dla wszystkich), jest jednocześnie ulubionym chyba miejscem spotkań stunterów. Jeżeli się pojawiają przenosimy się w drugi koniec parkingu, hałas powodowany przez wysoko kręcone silniki jednak jest mało przyjemny. Czasami też ich towarzystwo przyciąga radiowóz oznakowany bądź nie. Wtedy udają, że ot tak się spotkali pogadać, a my i tak sobie jeździmy, radiowóz nie raz przejeżdżał obok, popatrzyli i jechali dalej. W niedziele handlowe potrafi pojawić się pracownik ochrony mający zły dzień i choć jesteśmy w części, gdzie nikt nie parkuje to nas wyprasza. Zbierzemy grzecznie rozstawione pachołki (dyskusje nie mają sensu), pojeździmy trochę i poćwiczymy wykorzystując linie.

Drugim miejscem, które wykorzystujemy jest parking stadionu. Tutaj w dni powszednie przed południem jest praktycznie pusto, tyle że właściwie nie ma jakiegoś zadaszonego miejsca z cieniem. Alejki są asfaltowe, mają niecałe 7 m szerokości (same miejsca postojowe to kratka trawnikowa, po deszczu śliska trawa jest niebezpieczna), więc zawracanie, ósemki, slalom, jazdę wolną jak najbardziej można ćwiczyć.
Można też ćwiczyć na pasach technicznych pozostałych po budowie drogi ekspresowej, tyle że dalej od miasta trzeba odjechać, te blisko często są zajęte przez rolkarzy czy rodziców uczących jeździć rowerem swoje pociechy.
Z kim ćwiczyć?

Oczywiście można samemu, ale znacznie przyjemniej i efektywniej jest ćwiczyć w towarzystwie. Zawsze można liczyć na rozmowę w przerwie, podpowiedź od jeżdżących lepiej dany element, na pewno też jest ciekawiej. Zwłaszcza gdy z czasem włączy się trochę elementu rywalizacji. Bardzo dopingujący okazał się laptimer do pomiaru czasu wykonywania figur gymkhanowych. Są też bardzo fajne ćwiczenia dla par, takie np. szachy motocyklowe, gdzie pomiędzy ustawionymi byle jak lub w równych rzędach pachołkami jeździ się parami jeden za drugim do pierwszego błędu. Pierwszy ma za zadanie prowadzić i uciekać, drugi goni, ale dokładnie tą samą trasą. Błędem jest pomylenie drogi (przez drugiego, pierwszy wymyśla trasę i jedzie jak chce), podparcie się lub trącenie pachołka. Jeżeli nie ma błędu, to po na przykład minucie wygrana idzie na konto goniącego. Inną konkurencją może być jazda jak najwolniejsza bez podpierania, zatrzymywanie się i ruszanie bez podparcia (kto więcej razy prawidłowo wykona) itp., itd.

Jak znaleźć towarzystwo do zmagań z maszyną? Po pierwsze grupy w internecie, ja ogłaszałem na FB na grupie uczestników szkoleń, motocyklowej grupie trójmiejskiej oraz grupie NCekowej, że się wybieram, kiedy i gdzie i zapraszałem chętnych, odzew może nie zawsze i nie za wielki, ale jednak był. Drugim i znacznie lepszym okazało się ogłaszanie na zamkniętej grupie uczestników szkoleń, tu w miarę szybko zebrała się ekipa i spotkania stały się regularniejsze. Zwłaszcza kolega Adam okazał się tu niezłym prowodyrem, regularnie stara się wyciągać mnie na coniedzielne ćwiczenia.
No i jeszcze jedna zaleta ćwiczenia w towarzystwie, zawsze jest ktoś, kto może nagrać twoje zmagania. Taki materiał filmowy analizowany później na spokojnie przed komputerem to doskonała sposobność na wychwycenie swoich błędów.
Co jest potrzebne?
Do podstawowego treningu wystarczy tak naprawdę kawałek placu czy zamkniętej drogi, ale z pachołkami ćwiczenia stają się jednak ciekawsze. Gdzieniegdzie widziałem butelki z wodą czy po wodzie jako zastępczy pachołek, ale raz że ciężko przewozić motocyklem większą ilość, dwa to mam wątpliwość jak zachowa się motocykl przy najechaniu na taką przeszkodę.
Kupiłem na jakiejś promocji kilkadziesiąt bardzo tanich, niedużych pachołków w markecie (normalne, takie drogowe, kosztują jednak spore pieniądze), chyba to była Jula. Oryginalnie były pakowane po cztery z małą piłeczką futbolową sprzedawane jako „zestaw piłkarski”. Później dokupiłem jeszcze zestaw kilkudziesięciu płaskich grzybków/talerzyków (chyba w Decathlonie). Wszystko to gdzieś właśnie pod hasłem pachołki treningowe z zastosowaniami do np. piłki nożnej można znaleźć. Widziałem też pachołki i grzybki na portalach aukcyjnych, tych rodzimych i tych dalekowschodnich.


Wady mają zasadniczo dwie, są bardzo lekkie, więc przy nieco silniejszym wietrze (a kiedy w Gdańsku nie wieje mocno, można by zapytać) się przewracają czy przesuwają (składam wtedy po kilka sztuk jeden w drugi, znacznie stabilniejsze się robią). No i nie są jakoś specjalnie trwałe, trącenie wprawdzie nic im nie robi, ale już najechanie na taki pachołek kończy się połamaniem (btw. warto chyba sobie tak specjalnie kilka od razu najechać, sprawdzić zachowanie motocykla, potem człowiek przynajmniej nie będzie podświadomie uciekał, starał się oszczędzać i skupi się na ćwiczeniach). Pod tym względem grzybki są znacznie lepsze, można po nich przejechać i wracają do kształtu, potem tylko wystarczy przetrzeć.
O laptimerze już wspomniałem, świetna rzecz zarówno do rywalizacji ale i przede wszystkim do obserwacji swoich postępów. Ten który mam kupiłem na dalekowschodnim portalu dzięki podpowiedzi Beaty z Motopomocnych. Zauważyłem go na integracji gdy trenowała, potem podrzuciła mi linka. Z kolei Piotr Szkut (gymkhanowy mistrz Polski, poznany dzięki grupie gymkhanowej FB) wydrukował mi po kosztach na drukarce 3D bardzo sprytne trójnogi, odpadł problem ze stabilnym rozstawianiem osprzętu na placu.

Laptimer ma jeszcze jedną ukrytą zaletę, kiedy zaczyna się człowiek trochę mimowolnie ścigać z czasem o dziwo przychodzą pewne postępy. W trakcie ćwiczeń na przykład na ósemce normalnie jeździłem z przeciwbalansem (mocne pochylenie motocykla dla zacieśnienia skrętu, ciało w przeciwną stronę wychylone by zachować balans układu). Gdy zacząłem to ćwiczyć na czas okazało się, że po kilku treningach jeżdżę inaczej, Adam zwrócił mi uwagę, że już nie daję przeciwbalansu tylko jadę zakręt w pełnym pochyleniu (większa szybkość, siła odśrodkowa, brak konieczności balansowania), tak jak to faktycznie robią zawodnicy.
Ważna jest także ochrona motocykla, gmole czy crashpady chroniące motocykl nie kosztują zbyt wiele, może nie wyglądają zbyt elegancko ale zapewniają spokój ducha. W zależności od konstrukcji (u mnie akurat niepotrzebne, wystarczają handbary) warto też zdejmować bądź składać lusterka na treningi. Pomyśleć też trzeba o swoim ubraniu. Zawsze jeżdżę w pełnym stroju motocyklowym (upadek w dżinsach przerobiłem dawno temu na skuterze, zdecydowanie nie polecam, nie chronią zupełnie), więc na treningi wolę zawsze zabrać starszy, znoszony już komplet niż gdzieś mieć jakieś zahamowania w tyle głowy.

Ostatnim elementem, który uważam za nieodzowny na ćwiczeniach jest spora butelka wody. Jazda motocyklem wydaje się w powszechnej opinii być prostą, niewymagającą specjalnie ruchu. A tak wcale na placu nie jest, to jest naprawdę ostra gimnastyka dla ciała, po chwili jeżdżenia człowiek spływa potem. Więc bez uzupełniania płynów ani rusz.
Na co być gotowym?
Przede wszystkim na upadki. Nie zdarzają się często ale zawsze mogą się przytrafić, zwłaszcza na początku jak i później, gdy człowiek zaczyna trenować już tak zawodniczo. Na placu zdarzyło mi się położyć motocykl chyba dwa razy. Raz gdzieś na początku ćwiczeń coś poszło nie tak, nawet do końca nie wiem co i motocykl po chwili wahania leżał (zawsze była okazja do przećwiczenia podnoszenia, warto sobie obejrzeć na przykład na YT instrukcję jak to prawidłowo zrobić by się nie uszkodzić). Z czasem nauczyłem się, że najlepsze co można zrobić przy traceniu równowagi to … dodać gazu, pionuje się wtedy samoistnie.
Drugi raz był na treningu grupowym, trochę zrobił się ścisk (moja głupota, że nie stanąłem i nie zrobiłem większego odstępu), lekka utrata równowagi, gazu dodać nie mogłem bo miałem kogoś przed sobą i tylko pozostało jak najdelikatniej położyć motocykl na ziemi.
Trening na wyższym poziomie to już inna bajka. Gdy na Podlasiu zacząłem obserwować Beatę w trakcie ćwiczeń to upadek okazuje się rzeczą całkiem normalną, jest wręcz wpisany w trening. I wcale mnie to jakoś nie dziwi, by faktycznie jeździć szybko trzeba dochodzić do granic przyczepności.
Trzeba też pamiętać o elementach eksploatacyjnych, ćwiczenia na placu to przede wszystkim zużycie tylnego hamulca. Dosyć byłem zdziwiony, gdy klocki z tyłu doszły do swoich granic znacznie szybciej niż przednie (podstawowy hamulec w motocyklu), warto więc kontrolować ich stan w miarę regularnie by nie dojechać ich do końca. W trakcie ćwiczeń klocki i płyn także się mocno grzeją, regularnie więc trzeba robić przerwy lub zmieniać ćwiczenia, by dać układowi się schłodzić.
To gdzie te kołacze?
Cóż, samo ćwiczenie jest świetną zabawą, to raz. Kiedy trochę człowiek poćwiczy to na drogę wyjeżdża znacznie bezpieczniejszy, porusza się znacznie sprawniej, przeciska się bezpiecznie w korku, auto sąsiada przestaje być przeszkodą w ustawieniu się tyłem do garażu, wymieniać można by długo. Gdy widzisz, że to, co jeszcze niedawno stanowiło problem okazuje się całkiem proste, czasy które robisz na ćwiczeniach są właściwie na poziomie startujących (w klasie amator, ale zawsze coś) w zawodach gymkhanowych. No i ten moment, gdy podjeżdżasz na spotkanie grupowe, parkujesz z zawrotką sprawnie w szeregu i słyszysz potem „wow, jak ty to robisz”. Istny kawałek suwalskiego sękacza w gębie, taka wisienka na torcie.