_

… zwłaszcza gdy się ma obowiązki, których się porzucić nie chce. Bieszczady pozostaną dla mnie we wspomnieniach krainą deszczu i burz. W całym kraju piękna pogoda w ten weekend a tam co i rusz burza albo też ciągle lało. Powrót zaplanowałem sobie na raz z opcją noclegu w drodze, gdyby coś poszło nie tak i byłbym zbyt zmęczony na jazdę. W nocy i rano oczywiście padało, po śniadaniu pomontowałem spakowane kufry i ubrany w przeciwdeszczaki ruszyłem.

Żeby dojechać w miarę wcześnie zrezygnowałem z dróg lokalnych i głównie Skami jadąc te 120 km/h (wieczorem jeszcze mi huczało w uszach) przemieszczałem się sprawnie przez Polskę nieustannie z nudów ziewając. Przystanki robiłem na MOPach, niestety infrastruktura na nowych odcinkach ciągle jeszcze kulawa. Od Warszawy dopiero w okolicach Mławy pierwszy MOP ze stacją paliw, ceny monopolistyczne, a jakże, kilkadziesiąt groszy więcej niż kawałek dalej. Ale rezerwa się już paliła, więc zapłaciłem frycowe za niewiedzę. Zjeść też dopiero tam było można, wcześniej tylko toalety (ale dobre i to).

Jazdy w sumie może z 7-8 godzin, ale postoje robiłem co godzinę i to dłuższe, więc łącznie jechałem godzin 11. Korki i owszem, były, ale wszystkie w przeciwnym kierunku na szczęście, powrót do Warszawy znad morza po długim weekendzie.

Śmieszna dość historia przed Warszawą na MOPie. Ponieważ lubię czuć się jako tako bezpieczny, więc pytając na grupie o zestaw niezbędnych akcesoriów na wyprawę trochę było tzw. szydery z objuczania się tego typu sprzętem. No i pierwsza taka dłuższa wyprawa, sporą część kufra zajęły mi „niezbędniki”.

Wjeżdżając na MOP zobaczyłem grupę Harleyowców. I na tym powinienem skończyć w sumie opis zdarzenia (w motocyklowym światku Harley-Davidson ma opinię bardzo zawodnego, pełno jest dowcipów w stylu „czemu kierowcy Harleyów nie pozdrawiają się na drodze? Bo rano widzieli się już w warsztacie”), ale jednak myślałem zawsze, że ten tekst o tym, że grupa Harleyów jeździ zawsze z wozem technicznym to jednak bardzo złośliwa szydera jakaś.

Ci których spotkałem akurat się zbierali do odjazdu, powiedziałem cześć, odpowiedzieli, ale gadali między sobą, nie nawiązaliśmy rozmowy. Odpalają maszyny, wycofują swoje Harleye na drogę i nagle powrót. Okazało się, że jeden nie odpalił. I na to z samochodu zaparkowanego obok nich wysiada gość, też w ichniej koszulce czy kubraczku (jakiś klan z Bydgoszczy to chyba był), otwiera drzwi, grzebie w pudłach, których miał pełno na tylnym siedzeniu i wyciąga kable rozruchowe. Widać że oni wszyscy się dobrze znają, czyli jedna ekipa.

Ustawili auto obok tego trafionego Harleya chcąc najwyraźniej odpalać od samochodu. Się tu już wtrąciłem, że może jednak lepiej niech odpalą z mojego boostera (przydało się zakupione wyposażenie? Przydało!), w zeszłym roku widziałem nieprzyjemne skutki takiego odpalania CBFy kumpla, popsuło się po tym więcej niż było już popsute.

Użyli, podziękowali, pojechali.

A poza fajnymi wspomnieniami ze zlotu wracam także bogatszy o nielichą satysfakcję i kilka całkiem fajnych drobiazgów. Na koniec zlotu były bowiem konkursy sprawnościowe, egzaminacyjny slalom wolny, ósemka, jazda wolna, szachy motocyklowe, toczenie beczki, egzamin teoretyczny, konkurs szybkiego ubierania stroju motocyklowego, konkurs fotograficzny itp. W jeździe wolnej trafiłem na mocnego zawodnika (jak to zwykle ja), lekka dekoncentracja, zachwianie i z wypracowanej już przewagi niestety nici, odpadłem. Ale za to w slalomie wolnym (trzeba było przejechać slalom w te i z powrotem w jak najkrótszym czasie) wygrałem, bo przejechałem bez błędów. Główna trudność polegała na tym, że jeździliśmy bez przygotowania, nie było miejsca by choć chwilę rozgrzać się przed startem. I większość trącała słupek (dyskwalifikacja) lub podpierała się nogami (+10 s kary za każde podparcie). Z trzech zawodników niezdyskwalifikowanych dwóch pozostałych zaliczyło jednak podparcie, więc czas łączny miałem najlepszy. Nagroda bardzo praktyczna, zestaw termoaktywnej odzieży Brubecka, ładnych kilkaset złotych taki kosztuje, używam takich na co dzień jeżdżąc, więc zadowolony jestem bardzo.

I w ósemce (a taką tylko z szerszym rozstawem pachołków ćwiczę często) także wygrałem, tu faktycznie najlepszym czasem. Bardzo ładnie, płynnie jechał Kamil, na co dzień policjant z drogówki motocyklowej, myślałem że będzie miał zdecydowanie najlepszy czas. Ale jechał jednak dużymi łukami, a ja pojechałem gymkhanowo, bardzo wąsko przy słupku, na ograniczniku. I okazało się, że mój czas przejazdu był jednak lepszy. Nagrodą był (a właściwie ma być) deflektor Loostera, wprawdzie nie używam, wysoka szyba okazała się wystarczająca, ale może komuś lokalnie się przyda.

Najbardziej atrakcyjne dla publiczności były motocyklowe szachy, dwóch konkurentów jeżdżących między pachołkami, jeden ma uciec, drugi nie dać się zgubić. Gra błędów i sporo w niej taktyki wbrew pozorom, ale sprawnie jeździć trzeba przede wszystkim. Trochę za dużo taktyki, sztuczek różnych znam ze szkoleń i integracji, więc start sobie darowałem by nie psuć zabawy innym.

Zdawałem jeszcze egzamin teoretyczny, o dziwo dość dobrze jeszcze pamiętam teorię, wprawdzie jeden (głupi) błąd ale egzamin zdany. A zdawalność teorii wcale nie taka dobra wśród jeżdżących o dziwo, na 20 przystępujących osób „zdało” raptem 6, nikt nie miał 100%.

Zobacz również:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *