_

Ufff, skończyło się! 😜 Wprawdzie tylko na razie się skończyło i tylko to szkolenie Start Enduro organizowane przez Motopomocnych, bo tak prezydencko „nie chcem, ale muszem” jazdę w terenie ćwiczyć i będę ją na pewno praktykować.
Enduro jako takiego zdecydowanie nie lubiłem ex ante, nie czuję potrzeby bycia motogumisiem skaczącym po wertepach, rozjeżdżającym pola i latającym po lasach. Zdecydowanie bardziej wolę pójść na spacer po lesie czy łące, powoli delektować się widokami, zapachami, generalnie przyrodą. Ale choć na pewno (prawie) jazdy terenowej nie polubię, to będę nadal ją ćwiczył w jednym celu. By lepiej, bezpieczniej jeździć po asfalcie. Bo to jak zachowuje się motocykl w terenie, ta jego nieprzewidywalność ma swoje odzwierciedlenie na asfalcie w sytuacjach przede wszystkim awaryjnych. Stąd umiejętność panowania nad maszyną w takich okolicznościach, w miarę sprawnego jeżdżenia terenowego może kiedyś uratować moje cztery litery.

Szkolenie odbywało się na torze ziemnym w Wierzchucinie, znalazłem bez problemów, teren bezpośrednio przy drodze, bus i obozowisko Motopomocnych były dobrze widoczne. Przyjechałem całkiem wcześnie, może nie sporo przed czasem, bo po drodze trochę postałem na przejeździe kolejowym (rany, nie mogę sobie aż przypomnieć kiedy ostatnio miałem taką okazję obserwować przejeżdżające za szlabanami pociągi, a kiedyś na trasie było to normą, nawet na krajowej siódemce w drodze na Mazury był przejazd kolejowy).

Samo szkolenie (tzw. start enduro, czyli coś od poziomu absolutnie zerowego, dla osób które doświadczają tego pierwszy raz) zaczęło się klasycznie, od omawiania pozycji na motocyklu, ergonomii. Dobrze wyjaśnione co, jak i dlaczego, np. dlaczego jeździmy (docelowo) z rękami na kierownicy w pozycji „na faka”, dlaczego i kiedy na stojąco. Później była łączka, najpierw po prostu jeżdżenie po, opanowanie motocykla, łapanie balansu, później już znane z placu ósemki i slalomy.

Jazda w terenie, sama w sobie dość wymagająca, sprawia dużo problemów dla człowieka mającego na co dzień tylko jedną klamkę. W Żółwiu nie mam klamki sprzęgła (bo same sprzęgło jest i to nawet podwójne, tyle że obsługiwane przez komputer), więc przypomnienie sobie i później używanie manualnej zmiany biegów, wykorzystywanie sprzęgła do zwalniania, przyspieszania to było duże wyzwanie.

Wracając do szkolenia kolejnym elementem był zjazd i podjazd. Tu gdy Mariusz nas zaprowadził pod taką jedną górkę autentycznie miałem postanowienie „co to to nie, ja sobie na łączce pojeżdżę”. Rowerem bym nie próbował zjeżdżać (o podjeździe zapomnij), zbiegać z góry per pedes także raczej nie. Na pytanie o ocenę trudności zadania w skali od 0 do 10 bez wahania odpowiedziałem 12.

Ale jednak się zdecydowałem (#wariat) i … zjechałem, później wjechałem. Z problemami na początku, ale później całkiem sprawnie. Ot górka jak górka dla enduro się okazuje.

No i poszło, kolejny element (a raczej elementy) to był już przejazd po torze, czyli pełen ful wypas jazdy terenowej. Tu dla mnie jednak trochę za szybko było, na pewno wolałbym przećwiczyć wcześniej skręcanie w mniej komfortowych niż łąka warunkach, na skosie, na piachu. A tak trzeba było iść na żywioł. Ale może i dobrze? Tylko dwie niegroźne gleby w pierwszym przejeździe (jedyne moje zresztą, strój wybrudzony, widać że człowiek endurował), więc jakiś sukces jest. A nauczyłem się, że lepsza już kałuża niż próba jechania rantem toru. Druga gleba wyniknęła ze zbytniego spięcia, ręka nie pracowała dobrze na gazie przy jeździe w łuku, wystarczyło szarpnięcie i znowu podnosiłem się z pozycji poziomej.
Samych upadków było więcej, trzeba w takiej jeździe się z nimi liczyć. Motocykle do tego przyzwyczajone, ludzie cóż, też się muszą przyzwyczaić. Był ładny szczupak przodem, było widowiskowe wjechanie w hałdę i prawie nakrycie się motocyklem, Ewa która ze mną na zmianę jeździła niższym Freeridem zdołała sobie (nie wiem jak to możliwe w kasku) rozbić nos.

Zmęczony byłem pod koniec bardzo, kolejny przejazd po trasie już bez przygód ale na takim już mocno osłabionym, a więc i spiętym ciele. Daje się tym niewątpliwie jeździć, daje się panować. Ostatnią rundę jednak sobie darowałem, mięśnie były zbyt zmęczone, nie chciałem ryzykować niepotrzebnie. Pojeździłem w tym czasie na łące ćwicząc pracę sprzęgłem i balans. Dobrze, że puszką zdecydowałem się jechać (głównie ze względu na gabaryty stroju, do kufra zbroja by nie weszła) nie wiem jak bym po wszystkim Żółwiem wracał.
Zadowolony jestem bardzo, wiem już jak podjechać i zjechać ze zdawałoby się ogromnej stromizny, jak balansować, jak się ustawić na moto w trudniejszych warunkach, czyli wyprowadzenie przez nawigację w szutry nie będzie już straszne.
Na szkolenie kolejne za jakiś czas się na pewno wybiorę, w międzyczasie spróbuję pojeździć sobie na luzie w terenie (niedaleko mnie jest tor z możliwością wypożyczenia motocykla), raczej znowu na poziom zerowy. Choć podpytam jeszcze jak wygląda kolejny etap, dzisiaj ma być na jedynce Lidka z naszej grupy, jeśli opanuję sprzęgło i trochę poćwiczę to za rok może pójdę wyżej.

Na rolce z FB/Insta sam początek szkolenia, już przebrani i przygotowani do jazdy. Ubiór na enduro to dłuższy temat, dzięki pomocy jeżdżącego szwagra przebrnąłem go jakoś. W życiu bym się jednak na ulicy nie poznał w tym stroju, wiem że to ja tam jestem na tym filmie też ale jakoś absolutnie niepodobny 🤣.

https://www.instagram.com/p/Cr2zU-dIPjM/

Zobacz również:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *