_

Motocyklem szkolę się intensywnie, normalne chyba skoro się w moim wieku zaczęło i chce się jeździć w miarę przyzwoicie i przede wszystkim bezpiecznie. Ale tak mnie tknęło jakoś, że skoro tyle się nauczyłem na dwóch kołach (a postępy zrobiłem naprawdę wielomilowe), to jednak wypadałoby może i do jazdy samochodem coś dołożyć dla poprawy bezpieczeństwa. Może też ostatnie jazdy w warunkach zimowych, po opadach śniegu, gdy jakoś zacząłem się czuć mniej pewnie na śliskim trochę się do tego tknięcia przyłożyły. Zresztą nic dziwnego, puszka zasadniczo stoi w garażu gdy tylko mogę jechać Żółwiem, zrobiłem nią kilometrów w ostatnim roku ze trzy razy mniej niż motocyklem.

I tak po 35 latach jeżdżenia samochodem i przejechanych ponad 600 tys. kilometrach trafiłem na kilkugodzinne szkolenie w ODTJ Autodrom Pomorze w Pszczółkach.

Szkolenie grupowe pod nazwą Skid training prowadził Paweł, sympatyczny i wesoły młody człowiek. Znamy się już całkiem dobrze, bo prowadził kilka szkoleń motocyklowych na których byłem w poprzednich latach, trochę widać był zaskoczony moją obecnością, widać Hefalump ze mnie jakiś. Zresztą niedługo też się będziemy widzieć na kolejnym, motocyklowym, tym razem organizowanym nie przez firmę zewnętrzną a sam ODTJ (wyścig po bilety też był niezły, sprawdzałem stronę zimą prawie codziennie i udało się kupić, następnego dnia już miejsc nie było).

Na szkoleniu tradycyjnie po rejestracji część teoretyczna, dość szybko omówiona, ale i tak z godzinę prawie zeszło (filmy z wylatującymi z samochodów ludźmi też były – pasy, pasy, brrr). Omówione kwestie bezpieczeństwa, ustawianie fotela etc.

Kolejna część poświęcona symulacjom i sprawdzianom. Było dachowanie (przedziwne uczucie tak latać po kozłującym samochodzie i wisieć jak szmaciana lalka głową w dół, uczy pokory), był „wypadek”, czyli zjazd z pochyłości przypiętym do fotela pasami. To ostatnie dość bolesne odczucie, a prędkość „zderzenia” raptem z 5 km/h.

Był też test szybkości reakcji na ściance (hmmmm moje 0.74 było w grupie chyba drugie, Kubica robi w okolicach 0.3), zwłaszcza ciekawy „po paru głębszych”, czyli w goglach symulujących ok. 0,5 i 1,5-2 promile. O ile w tych pierwszych jeszcze się jakoś dawało trafiać w te przyciski, choć nie zawsze, to w tych drugich nikt już z naszej piątki nie chciał nawet próbować.

Potem już przy samochodach Paweł każdemu sprawdził pozycję za kierownicą, omówił co jest nie tak ale bez zmian pozycji wyjazd na płytę. Najpierw kilka razy hamowanie na płycie po prostej, w drodze na start przejazd przez ciasny slalom. Następnie ustawianie docelowej pozycji za kierownicą. Tu u mnie wyszła mniej wygodna może w trasie (jednak przez te lata człowiek jakoś sobie ustalił i przywykł), nieznacznie bardziej wyprostowana i bliżej kierownicy. Ale muszę przyznać, że przy dalszych manewrach było faktycznie znacznie łatwiej kręcić kółkiem.

A później już tylko w kółko Macieju, wjazd na płytę przy określonej prędkości (tu w końcu ogranicznik prędkości się do czegoś przydał, gaz do dechy a samochód utrzymuje wybraną prędkość, nie trzeba było patrzeć i korygować) i hamowanie, hamowanie z ominięciem przeszkody niewielkiej, potem szerszej. I tak albo coraz szybciej, albo coraz wolniej. Najpierw z hamowaniem, potem bez hamowania. Raz z lewej, raz z prawej, żeby nie było łatwo hasło lewo/prawo padało dopiero na płycie i było sygnałem do rozpoczęcia manewru. I nie pytajcie ile razy to lewo/prawo miało być tym drugim lewo/prawo.

Bardzo dużo ten trening mi dał, to jednak w powtarzalnych warunkach możliwość sprawdzenia zachowania samochodu, nauczenia się praktycznego, że np. przy uślizgu mniejszy skręt daje lepszy efekt niż większy. Zweryfikowałem też pozytywnie swoje odruchy przy wpadaniu w nadsterowność, jednak trochę w głowie zostało z zimowych ćwiczeń sprzed ćwierć wieku na pasie startowym na Zaspie (wtedy był to pusty, zasypany śniegiem plac, idealne miejsce do zimowych ćwiczeń driftu).

Ciekawa rzecz, której się absolutnie nie spodziewałem, zwłaszcza w takiej skali. Różnica między oponami zimowymi a letnimi jest na wodzie wprost kosmiczna. Miałem świeżo założone nowiutkie opony letnie z najwyższą klasą przyczepności na mokrym. A pierwszą część płyty z dużą ilością wody praktycznie przelatywałem (choć raczej by należało powiedzieć przepływałem) bez żadnego prawie efektu hamowania, dopiero na drugiej udawało się zwolnić. Trzy samochody były jeszcze na zimówkach i te normalnie w pierwszej części wyhamowywały. Na pewno będzie siedziało w tyle głowy przy jeździe w deszczu.

Czy warto było? Moim zdaniem bezapelacyjnie tak. I na pewno jesienią wybiorę się na szkolenie indywidualne, gdy instruktor siedzi z tobą w samochodzie i zobaczy jak pracujesz rękoma i nogami w trakcie manewrów. No i będzie można pojeździć na okrąglaku w uślizgu bocznym, w końcu drift fajny jest. A i może się uda kilka rundek zakręcić na torze, ciekaw jestem jak to wygląda z pozycji samochodu.

Zobacz również:

1 komentarz

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *