Doposażanie motocykla to podobno niekończąca się opowieść, zawsze znajdzie się jeszcze coś, co warto zamontować, zawsze będzie miejsce na jeszcze jakieś przydasie. Druga wersja głosi, że owszem, ta opowieść ma swój koniec. Gdy zmieniasz motocykl i wtedy zaczynasz od nowa.
Podzieliłem moje doposażenie na dwie grupy, muszemiecie i przydasie (choć czasem było naprawdę ciężko zdecydować o przynależności), te rzeczy, bez których byłoby ciężko jeździć i te, które moim zdaniem mieć warto. Wszystko opisane oczywiście z subiektywnego punktu widzenia, osoby która jeździ sporo, motocykl jest jej podstawowym środkiem transportu, pogoda nie ma znaczenia, robi czasami dłuższe trasy, nie zjeżdża raczej z asfaltu (choć się czasami zdarzy gdy diabeł w nawigacji namiesza). Kolejność na liście jest całkowicie przypadkowa.
Handbary
Mają podwójną funkcję, ochrony przed warunkami atmosferycznymi i/lub ochrony kierownicy motocykla. Do spełniania tej pierwszej wystarczą najtańsze, plastikowe chroniące dłonie przed wiatrem czy deszczem (od niecałych 100 zł na znanym portalu handlowym). Ale tu uwaga, nie każde będą chroniły. Na jednym z wyjazdów wokół komina na końcówce sezonu 2022 było dość chłodno, około dwóch na plusie. Jechałem z Darkiem (narzekającym na zimno), na chwilę zamieniliśmy się rumakami, żeby zobaczył jak działają grzane manetki w praktyce. Miał u siebie handbary i owszem, ale słodki jeżu Anaszpanie, jak mi się po chwili zrobiło w ręce zimno (i to nie przez brak grzania manetek, nie włączałem wcale wcześniej u siebie), po kilku kilometrach miałem całkiem skostniałe palce. Jego handbary były trochę jakby dalej od kierownicy, może źle ustawione, nie spełniały absolutnie swojej roli. Więc jak kupować, to raczej takie polecane przez innych.
Drugą funkcją handbarów jest ochrona kierownicy, klamek hamulca i sprzęgła (jak ktoś ma), zarówno w krzaczastym terenie jak i przy upadku. Muszą zatem być naprawdę solidne i także dobrze ustawione (a koszt takich to już kilkaset złotych).
U mnie bardzo solidne Barkbusters VPS, polecone przez mechanika z ASO.

Uwaga techniczna: mogą kolidować z większą szybą, ograniczając skręt kierownicy (problem do rozwiązania np. przez podcięcie szyby lub odsunięcie kierownicy na riserach).
Gmole (crashpady)

Motocykla raczej nie zdobią (chyba że ktoś lubi taki wygląd „adventure”), dodają wagi, ale w razie upadku chronią delikatne plastiki przed porysowaniem czy połamaniem. Zwłaszcza jeśli ktoś jeździ w terenie czy trenuje na torze (tu raczej stosowane są lekkie, mniej widoczne crashpady). Dla mnie rzecz niezbędna i już „się zwróciły”, bo kilka upadków Żółw niestety zaliczył na placu ćwiczeń (i nie tylko). Koszt stosunkowo niewielki w relacji do potencjalnych strat, Heedy które mi polecili i zamontowali w Hondzie obecnie kosztują 540 zł, hondowskie oryginalne ponad dwukrotnie więcej.
Gmole są też doskonałym miejscem do montażu innego wyposażenia, dodatkowych świateł, podnóżków spoczynkowych, toreb, uchwytu na napoje etc.
Stopka centralna
Nieodzowny dla mnie element wyposażenia. Po pierwsze z prozaicznego względu, trudno by mi było zmieścić Żółwia w garażu w pozycji pochylonej, bo parkować muszę za samochodem.
Po drugie podstawowe czynności serwisowe związane z czyszczeniem i smarowaniem napędu są o niebo prostsze, można swobodnie kręcić kołem przesuwając łańcuch. Smarowanie po kawałku i przetaczanie po kilkanaście centymetrów byłoby dość upierdliwe.

I po trzecie parkowanie w trudnym terenie, gdzie stopka boczna się zapada, na stopce centralnej jest znacznie stabilniejsze (nie dotyczy solidnego wietrzyska, tu pozycja boczna jest jednak pewniejsza, ostatnio koledze przy przechodzącym orkanie Otto przewróciło moto, pokrowiec zadziałał jak żagiel i stało się).
U mnie hondowskie, zamontowane przed odbiorem. Ciekawa sprawa, stopka OEMowa była sporo tańsza niż alternatywy innych producentów, zazwyczaj bywa odwrotnie.
Szyba wysoka (deflektor)
Bardzo śmieszy mnie suchar o „wietrze we włosach”, także ten w mniej cenzuralnej wersji dotyczący starszych motocyklistów. Ale jakoś samego wiatru na motocyklu nie lubię. Owszem wiatr „w twarz” jest fajny w upalne dni, gdy się wyjedzie na krótką przejażdżkę. Ale zupełnie nie jest fajny, gdy się jedzie w trasie godzin kilka i ten szum staje się monotonnie w…. uciążliwy, gdy jedzie się w dzień chłodny, nocą. Albo gdy jedzie się w czasie deszczu i woda zalewa wizjer.

Dlatego dla mnie wysoka szyba jest wybawieniem od niedogodności, pozwala uniknąć wkładania motocyklowych stoperów do uszu (filtrują tylko pewien zakres częstotliwości właściwy dla hałasu wiatru, nadal można słyszeć głos, muzykę etc.), słuchać muzyki w trakcie dłuższych przelotów po nudnej trasie.
Jest też elementem znacznie poprawiającym bezpieczeństwo w trakcie opadów (wprawdzie widziałem wycieraczki do wizjerów ale wg opinii testujących jest to tylko gadżet, nie sprawdza się w praktyce). Trudno raczej aby ręka służyła non stop za wycieraczkę wizjera kasku.
Co do deflektorów testowałem, ale nie polubiłem. Szkło deflektora przecina się z szybą na wysokości wzroku wypatrującego dziury, powstają załamania, refleksy świetlne. Jest to rozwiązanie jednak tańsze nieco niż wymiana szyby i łatwiejsze do zdemontowania w trakcie podróży.
U siebie mam Kappę założoną kilka miesięcy po odbiorze (początkowo dla wyższej, drogiej szyby Hondy nie było na rynku alternatyw (uroki nowego modelu). Na rynku są jeszcze dostępne Givi (poza znaczkiem nie ma różnic, pod naklejką Givi może być czasami znaczek Kappy), Puig, MRA i pewnie trochę innych.
Grzane manetki
Tu się mocno wahałem między zakwalifikowaniem do muszemieciów lub przydasiów. Ale jednak jest to element, który w pierwszej kolejności bym dokładał do wyposażenia w naszej strefie klimatycznej, zwłaszcza że ich koszt to ok. 300 zł za sensowny komplet (oryginalne niestety z 6 razy więcej, za to z włącznikiem pod palcem i wskaźnikiem na desce rozdzielczej a nie na dość dużym pudełku, które trzeba gdzieś zmieścić).
Może nie używam zbyt często, ale jednak gdy jest się trochę zmarzniętym w trasie, rozgrzać się nie ma gdzie, to przynajmniej ten jeden element ciała jest przyjemnie ocieplany.
No i jeszcze jedna zaleta (dla mnie), pogrubiają uchwyt kierownicy, jest znacznie wygodniejszy, pewniejszy. A zakładanie jakichś piankowych nakładek? Jednak zdecydowanie nie.


U mnie manetki Oxford Evo Touring, trochę droższe, niby z zabezpieczającą funkcją wyłączania przy spadku napięcia akumulatora. Ale i tak podpięte pod zapłon, więc w sumie niepotrzebnie przepłaciłem za ten dodatek.
Kufry
Dla mnie rzecz po prostu niezbędna, nawet w skuterze, w którym jest spory schowek pod siedzeniem pierwszym elementem dokładanym był kufer centralny. Motocykl wprawdzie wygląda ładniej bez dodatków bagażowych, ale praktyczność musiała tu wziąć górę nad estetyką, tak samo jak nie jeżdżę jakimś ładnym sportowym coupe (pomijając koszty i stan naszych dróg) tylko praktycznym kombi.
W NC także jest całkiem spory schowek w miejscu baku, ale miejsca w nim jest jednak zdecydowanie za mało. Może jakby wyrzucić niektóre przydasie dałoby się jeżdżąc do pracy zabrać kanapki czy wodę, ale już laptop i trochę książek wymagają większej przestrzeni.


Kufry boczne w większości przypadków leżą sobie w garażu, wyciągane są jedynie przy wyjazdach dłuższych z kampingowaniem (nauczyłem się pakować dość oszczędnie, centralny kufer zazwyczaj wystarcza) lub przy planowanych większych potrzebach transportowych.
Przed ich dołożeniem rozwiązaniem była całkiem przystępna cenowo, wodoszczelna torba (czasami mniejszy rollbag) przypinana taśmami i linkami elastycznymi na siedzeniu pasażera. Jednak jadąc z pasażerem (zwanym pieszczotliwie plecaczkiem) nie ma takiej możliwości. Rozwiązanie to na innym motocyklu by pewnie pozostało na stałe w repertuarze, tym bardziej że przy kufrach bocznych trzeba jednak uważać na szerokość pojazdu. Jednak NC zwykłym motocyklem nie jest, schowek w miejscu baku jest rozwiązaniem wprawdzie prawie genialnym, ale tylko prawie, a to jak wiadomo czyni różnicę. Bo efektem jest przeniesienie wlewu paliwa pod siedzenie pasażera. Odczepianie i mocowanie torby do tankowania co dwie godziny w trasie jest jednak mocno niewygodne.
Zamiast kufrów bocznych można zainstalować też sakwy. Są lżejsze, tańsze, ale tak samo wymagają w praktyce szpecących stelaży. Są zazwyczaj mniej odporne na warunki pogodowe i nie mają jak kufry zamka, więc niezbyt bezpieczne jeśli oddalamy się od motocykla np. na zwiedzanie.
U siebie miałem od początku duży kufer centralny Hondy, kupiłem go wraz ze stelażem w bardzo okazyjnej cenie. Później dołożyłem kufry boczne Shada SH23 ze stelażami 3P (i tu niestety trzeba było niestety zmienić stelaż kufra centralnego, nie dały się nijak spasować z OEMowym – trochę to pociągnęło finansowo), znacznie mniej widoczne bez założonych kufrów. Same SH23 są może i mało pojemne, ale za to wąskie, więc przeciskanie się w korkach jest nadal możliwe. W razie czego pozostaje możliwość kupienia większych SH36 do tych samych stelaży.
Mocowanie nawigacji/telefonu
Jakieś mocowanie telefonu czy nawigacji ma prawie każdy znany mi motocyklista. Rozwiązań w tym zakresie jest bardzo dużo, są uchwyty mocowane do kierownicy, lusterka, dodatkowej belki nad kokpitem, śruby mocującej kierownicę czy dedykowanych pod konkretny model akcesoriów.
U siebie zastosowałem dwa rozwiązania, początkowo był tylko telefon, potem ze względów praktycznych doszła jednak nawigacja (smartfony nie wytrzymują niestety połączenia upałów i słońca, w deszczu z kolei konieczny jest wodoodpoorny, najlepiej z ładowaniem indukcyjnym). Nawigację zamontowałem ostatecznie na uchwycie przykręcanym między kokpitem a szybą (Cosmo). Wcześniej zastosowana belka nad kokpitem okazała się rozwiązaniem zbyt chybotliwym, na wybojach całość wpadała w drgawki uniemożliwiające odczyt. Telefon z kolei zamontowany został na uchwycie RAM montowanym zamiast jednej ze śrub kierownicy. Na samej kierownicy specjalnie nie było już miejsca, hamulec postojowy, mocowania handbarów etc. skutecznie zajęły przestrzeń.


Gniazdo ładowania/USB
U mnie zamontowane w schowku raczej tak na wszelki wypadek, staram się mieć telefon naładowany do maksimum przed każdym wyjazdem. Ale czasami się przydaje w długiej trasie, odpalenie w telefonie aplikacji motocyklowych rejestrujących np, trasę dość skutecznie pożera baterię. A powerbank jest jednak dodatkowym obciążeniem, które trzeba upchnąć w bagażu.
Zestaw do naprawy opon, zestaw narzędzi, trytki, duck tape
Od pierwszego złapanego gwoździa zestaw do naprawy koła w drodze stał się u mnie obowiązkowym. Wprawdzie na początku był na zasadzie odstraszania pecha (no bo jak często można w końcu złapać kapcia), ale po drugim razie jest to muszemieć wyjątkowo ważny.


Kupując zestaw (rozrzut bardzo duży na rynku) zdecydowałem się na taki z podstawowymi narzędziami, sznurkiem i klejem oraz nabojami z gazem do podpompowania koła do stanu przejezdności. Wożenie małego kompresora zajmuje więcej miejsca, a liczenie na to, że ktoś się zatrzyma i będzie posiadał pompkę lub kompresor jest proszeniem się o kilka nocy wyczekiwania na pustkowiu.
Dodatkowo w motocyklu mam narzędzia z zestawu dostarczanego z motocyklem uzupełnionego m. in. o kilka imbusów, cążki, parę kluczy oczkowych. No i rzecz najprzydatniejsza (wg opinii doświadczonych motocyklistów) „w razie gdyby”, trytytki i duct tape, które niejednemu uratowały dalszą jazdę.
Smar do łańcucha, szmatka, płyn do czyszczenia wizjera
Rzeczy do bieżącej konserwacji także uważam za muszemiecie, zwłaszcza na dalszym wyjeździe. Szybkie nasmarowanie łańcucha w dłuższej trasie, starcie resztek komarów i much z wizjera to czynności dość podstawowe do utrzymania siebie i motocykla w strefie komfortu. Zawsze też gdzieś mam jakiś zwitek „czyściwa warsztatowego” (taki trochę mocniejszy papierowy ręcznik) do np. przetarcia łańcuch z błota.
Apteczka, rękawiczki, kamizelka odblaskowa, coś na ząb
Resztę muszemieciów uzupełnia apteczka (kupiona przy okazji szkolenia jako cegiełka na fundację Motopomocni) z dodatkowymi rękawiczkami w nią wciśniętymi (trochę ich po okresie pandemii zostało), plastrami z opatrunkiem (przydają się przy drobnych skaleczeniach) i kamizelka odblaskowa (taka standardowa, głównie do oznaczenia miejsca zagrożenia, trójkąta w motocyklu nie ma, kamizelka zajmuje mniej miejsca), rzeczy wymagane wprawdzie tylko w samochodach, ale wożone „na wszelki wypadek” (i oby się nigdy nie przydały). Szkolenia z pierwszej pomocy mam za sobą, jak użyć mam nadzieję że wiem. Dodatkowo jeszcze zabieram coś energetycznego, baton, ciastka czy paczkę cukierków, choć słodyczy specjalnie nie jadam. Ale czasami zastrzyk energii w trasie, gdy w czarnej godzinie chwyci już nagły głód bywa niezbędny. Tylko pamiętać muszę, by jednak co jakiś czas wymienić, baton po roku, dwóch trochę dziwnie jednak smakuje.
Wpis o przydasiach motocyklowych już wkrótce, trochę czasu jednak zajmuje przemyślenie i opisanie takiego zestawienia.
[…] muszemieciami kolejne rzeczy, które nazywam przydasiami, czyli akcesoriami może nie niezbędne, […]