_

Wpis z gatunku „czasami człowiek musi, inaczej się udusi”, ale nie o śpiewaniu bynajmniej. Podkurzyłem się ostatnio troszeczkę, … no troszeczkę bardziej niż troszeczkę. Ochłonąłem, dałem sobie kilka dni, ale jednak postanowiłem napisać. Wpis dotyczyć będzie motoryzacji, aczkolwiek w jej nieco gorszym, czterokołowym wydaniu i też nieco tylko pobocznie. I nie będzie też zasadniczo o instytucji gwarancji a raczej o podejściu do klienta.

Zmieniając jakiś czas temu samochód (kupuję zazwyczaj nowy, na cały okres sensownej ekonomicznie i bezpiecznej eksploatacji, więc tak do 10 lat lub 150-200 tys. km) wybierałem ostatecznie (a możecie wierzyć lub nie, badanie rynku, porównania, zestawienia w Excelu, przeliczenia kosztów trochę czasu zajęły) między Meganką a Ceedem w wersjach kombi. Stanęło na tej ostatniej, francuska estetyka, pewność co do obsługi posprzedażowej (stały klient ma swoje przywileje) i przywiązanie do marki (przez 18 lat wcześniej jeździłem Renault) uległo niewysilonemu silnikowi (w Renault już tylko doładowane były, a miałem awersję do turbo po awarii w trakcie wyjazdu wakacyjnego), długiej gwarancji, teoretycznie 7 lat mocno reklamowane (swoją drogą zwróciliście uwagę na przykry fakt, jak wiele reklam samochodowych w Polsce bazuje na uczuciu zazdrości czy jej wywoływaniu). No i mocno promocyjnej cenie, weszła akurat wyprzedaż rocznika a i z tytułu wykonywanego zawodu też był dodatkowy 5% rabat. I zasadniczo przez te kilka lat byłem zadowolonym klientem koreańskiej marki, wymieniając drugie auto w domu też padło na Kię.

Ale ostatnio kilka rzeczy się niestety wydarzyło. Jako pierwsze zepsuły się wycieraczki, działały niby ale zaczęły chodzić w coraz wolniejszym tempie, zwłaszcza im było chłodniej tym bardziej się żółwiły. Przy okazji serwisu rocznego (październik, Ceed miał już 6,5 roku) zgłosiłem usterkę (kiedyś w którymś samochodzie, Clio czy Lagunie, miałem już taki problem, wystarczyło przeczyścić i przesmarować mechanizm). Diagnoza autoryzowanego warsztatu: wszystko działa prawidłowo. Może auto postało chwilę w ciepłym, może coś tam pomajstrowali i ruszyło, nie wiem, w każdym bądź razie Ceed z wolno ruszającymi się wycieraczkami znowu trafił na swoje legowisko w garażu wyciągany jedynie okazjonalnie.

Kolejna wizyta w serwisie (i chyba kolejny dopiero wyjazd autem) miesiąc później (umówiony przy poprzednim, takie czasy oczekiwania na termin wizyty po prostu), wymiana reflektora ledowego świateł do jazdy dziennej, który zaczął sobie mrugać. Tak na marginesie jeszcze, to zaczęły puchnąć pod lakierem relingi, tego gwarancja nie obejmuje, jest na 5 lat. Podobnie jak i sprzęgła, które chyba zaczęło szwankować w Picanto, tu gwarancja jest zaledwie roczna, „bo to część eksploatacyjna” (trochę żart chyba, przejeżdżałem samochodami i po 200 tys. i jakoś nigdy nie musiałem wymieniać), na szczęście na razie działa, ale mentalnie jestem już gotowy na spory wydatek. Przy okazji wymiany reflektora pytam, bo okres gwarancji dobiega jednak końca, a co z drugim reflektorem? Bo ponoć w tych modelach to jednak częsta dość awaria. No nie mają podstaw do wymiany, skoro działa.

Drugi reflektor okazał się był łaskawy i w trakcie wyjazdu na święta do rodziny zaczął sobie od czasu do czasu mrugać, co nawet udało mi się zarejestrować profilaktycznie telefonem. I po powrocie przy okazji zajechałem do serwisu umówić się na wymianę, nagranie okazało się ostatecznie przydatne w uznaniu usterki.

Gdy przyszła solidniejsza zima w połowie lutego i trzeba było wyciągnąć auto a Żółwia odstawić pod ścianę, wycieraczki pracowały już tylko w ślimaczym tempie. Umówienie w warsztacie znowu z terminem prawie miesięcznym, zanim doszło do wizyty wycieraczki stanęły całkiem. Naprawa okazała się niemożliwa, konieczna była wymiana całego modułu. I naprawa oczywiście pogwarancyjna. Na uwagę (dopiero), że usterka była zgłaszana jeszcze w trakcie gwarancji jedyne co łaskawie zaproponowano to 10% rabat. Stałemu klientowi? Paradne.

Trochę mnie to ruszyło, bo sam koszt może i nie tak wielki, choć znam lepsze miejsca na wydanie prawie pięciuset złotych, to jednak pewne zasady współżycia społecznego i jakaś odpowiedzialność powinna obowiązywać. Ruszyło mnie na tyle, że napisałem skargę do Kia Polska. Przewidywałem, że zostanę jak to się mówi spuszczony na szczaw, choć kiedyś w Renault po liście do centrali (napisanym zresztą za radą serwisu) uznali mi reklamację fotela kierowcy sporo po upłynięciu terminu gwarancji. No ale odpowiedzi i to w stylu w jakim ją otrzymałem, to się nie spodziewałem, dosypała ostro do pieca mojego podkurzenia. Już lepiej by im było całkowicie nic nie odpisywać. Pisane nowomową (zasadniczo to już chyba staromową urzędniczą), że wszystko było w porządku, usterka w ASO nie występowała, a w ogóle to jeździłem później autem (ciekawe skąd wiedzą że i czym jeździłem) i nie zgłaszałem ponownie. Zasadniczo moja wina i jak to w dowcipie „niemożliwe, u mnie działało”.

Cóż, nie lubię takiego podejścia do klienta, momentalnie z grupy zadowolonych klientów przeszedłem do niezadowolonych i mocno sceptycznych. Na pewno nie będę już korzystał z usług tego ASO, choć zazwyczaj i po okresie gwarancji korzystałem z autoryzowanych warsztatów. Mieszkam w dużym mieście, jest tu na szczęście kilka firm wyspecjalizowanych w serwisach pogwarancyjnych koreańskich marek. A przegląd wymagany przez gwarancję mogę zrobić w innym ASO, mam jeden akurat niedaleko pracy. Kia zarobi na mnie znacznie mniej, niż wart był ten moduł wycieraczek. Poważnie też będę zastanawiał się nad inną marką przy zmianie auta za kilka lat. Nie to, że skreślam całkowicie Kia, ale wiem już z własnego doświadczenia ile warta jest „7 letnia gwarancja”, więc argumentem za na pewno nie będzie, a podejście do klienta sobie zapamiętam dobrze.

Swoją drogą zaczynam notować jak i ile jeżdżę Ceedem, ile czasu zajmuje mi utrzymywanie auta (czas tracony na serwis, myjnię, załatwianie ubezpieczenia, przeglądy rejestracyjne etc.) tak jak do tej pory regularnie od 2006 zapisywałem każde tankowanie i koszty eksploatacji (nie chcecie wiedzieć ile naprawdę kosztuje auto w utrzymaniu). Bo przy przebiegach z ostatnich dwóch lat postępującego motocyklizmu coraz bardziej mnie zaczyna zastanawiać ekonomiczne uzasadnienie drugiego samochodu w gospodarstwie domowym (połowinka nie chce słyszeć na razie o jeżdżeniu większym i sprzedaży „malucha”). I wcale się nie zdziwię, jeżeli znacznie tańszym i pochłaniającym mniej czasu będzie opcja wypożyczania i/lub carsharingu.

A na razie idę sobie do garażu wyczyścić Żółwika po ostatnich wyjazdach i ponucić coś, co uspokaja.

Zobacz również:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *