Zima od kilku dni ponownie o sobie przypomina, Żółwik znowu trafił na stojak, więc pozostały na razie wspominki poprzedniego sezonu. To był jeden z pierwszych wyjazdów tworzącej się grupy MNC3M (Moto NakręCeni 3Miasto, lokalna podgrupa Honda NC 700/750 Klub Polska). Jacek znający świetnie okolicę zaproponował wyjazd do Piekła. Brzmiało piekielnie fajnie, więc kto chciał i mógł jechać w to środowe popołudnie stawił się w Straszynie na Orlenie by pozwiedzać trochę okolice bliższe i dalsze. I tak ruszyli czterej jeźdźcy apokalipsy (no dobrze, prawie, kolory koników się trochę różniły, ale dwa były (prawie) „rydze”).
Punktem pierwszym trasy okazała się pobliska stalowa wojowniczka w Wojanowie k. Pruszcza Gdańskiego, ośmiometrowa i blisko ośmiotonowa rzeźba stworzona przez białostockiego metaloplastyka Janusza Tałucia na zamówienie właściciela stacji benzynowej (obecnie AVIA). Kilka zdjęć i lokalnymi drogami ruszyliśmy w kierunku Tczewa.
Drugim punktem okazał się znany Most Tczewski, pierwszy most żelazny na Wiśle i w momencie oddania (1857) najdłuższy most na kontynencie. O historii jego i stojącego obok trochę młodszego mostu kolejowego można poczytać tutaj.
Kolejnym punktem wycieczki był Zespół śluz w Białej Górze niedaleko Sztumu (nasz przewodnik Jacek z racji zawodu bardzo lubi te budowlane klimaty), czyli tam, gdzie zaczyna się Nogat, wschodnie ramię ujściowe Wisły. Tuż przed Białą Górą przejechaliśmy przez Piekło, siarką jakoś nie capiło, kotłów ze smołą widać nie było, nawet dziury w drodze aż takie piekielne nie były.
Dalej już drogami nieco główniejszymi przez Sztum do Malborka, tu oczywiście obowiązkowy punkt programu, czyli zdjęcia na tle zamkowym. Dalej drogami lokalnymi w kierunku Dworku, przez stary most na siódemce do Cedr i stamtąd w kierunku Wyspy Sobieszewskiej.
Wyspę Sobieszewską przejechaliśmy oczywiście wzdłuż Martwej Wisły, znacznie bardziej malowniczą drogą ul. Przegalińską. Na wylocie z wyspy natknęliśmy się jeszcze na jadącego z naprzeciwka czerwonego eNCeka w towarzystwie CBFki, pomachane, zatrzymane, chwilę pogadaliśmy z parą właścicieli (obowiązkowa rekrutacja do klubu) i ruszyliśmy już do Gdańska.
To było naprawdę udane prawie 200 km w lipcowe popołudnie, oby więcej takich dni w nowym sezonie.