A właściwie to pożegnania nie było jakiegoś specjalnego. Nie jeździłem już od prawie miesiąca cierpiąc niezmiennie w korkach rano i po południu, bo wyjątkowo dużo zajęć mam w tym semestrze. No ale pogoda zdecydowanie nie na bezpieczną jazdę, więc jakoś z rozstaniem nie było boleśnie.
Pogadawszy z Jakubem zdecydowałem się sprzedawać tzw. golasa, czyli motocykl bez dodatków. Zrobiłem sobie listę tego co się nie da zdemontować i to w ogłoszeniu wpisałem jako „w załączeniu” a resztę dałem jako listę opcji.
Klient znalazł się zadziwiająco szybko, po dwóch dniach telefon (Darek mówił, że do niego z ogłoszenia nikt nie zadzwonił). W miarę zdecydowany, podał czego nie chce z opcji, wyceniłem, wstępna akceptacja. Oczywiście chciał obejrzeć, sprawdzić. I tu, ponieważ ja w weekendy pracuję, z pomocą przyszedł Kuba, podjął się sprzedawać w moim imieniu.
I może dobrze, że tak wyszło, bo klient był ponoć mocno „zrzędliwy” (ot jedna z póz negocjacyjnych, tyle że pozostawiająca niesympatyczne wrażenie i generalnie niechęć) i ja bym chyba ostatecznie nie zdzierżył. I pewnie powiedział pa pa, jakoś mnie nie piliło specjalnie ze sprzedażą jednak. No ale do transakcji doszło, Żółwik spakowany na przyczepkę i pojechał do nowego właściciela, a raczej właścicielki. Niech sprawia tyle radości ile mi sprawiał.
A ja? Cóż czekam na coś nowego. Nie będzie już Żółwika, będzie Chersina. Chersina angulata, dostojniej to brzmi w końcu.