_

Coraz bardziej mi się podoba to miejsce urlopowe i raczej na pewno nie będzie to jednorazowy wyjazd. Ciepłe wieczory i poranki jak w Grecji, w dzień całkiem znośnie jak się w góry pójdzie i idzie lasem czy też na wysokości odpowiedniej znajdzie. Jedzenie niestosownością byłoby porównywać z austriackim, odległość z Gdańska podobna, no i szlaki trekkingowe, konkurencja dla Montafonu zdecydowanie silna.

Dzisiaj z rana krótki wypad na targowisko do Udine, działa wg goolowych map jedynie w sobotnie poranki, połowinka chciała zobaczyć, więc podskoczyliśmy te kilkanaście kilometrów. Targ jak targ, niczym właściwie się nie wyróżnia. Jedynie oczywiście sery, owoce morza (choć nie było tego wcale tak dużo, dwa czy trzy stoiska) oraz wyroby piekarnicze (na kilogramy tu sprzedają, także w marketach) odróżniały od polskich. Za to chińszczyzna ubraniowa czy gadżetowa jota w jotę.

A że po powrocie zrobiło się już jednak całkiem późno, więc padło na okoliczne trasy. Patrząc po mapach googlowych i szlakach podawanych przez mapy.cz (świetna naprawdę apka z mapami, z dokładnymi szlakami, tymi mało znanymi również, sprawdziła się w polskich górach, tutaj też nie zawodzi) wyznaczyliśmy trasę po okolicy. Podjechaliśmy (by nie tracić czasu i sił na chodzenie po patelni) do centrum Faedis, samochód zostawiliśmy na ryneczku i w drogę. Wstępnie miały być zameczki na wzgórzach widoczne z kwatery, ale w trakcie jednak wyszedł kierunek na dalszy wodospad, a zameczki miały być na powrocie.

Szlak mało uczęszczany, idąc około południa co i raz miałem pajęczyny na sobie, więc szlakiem przynajmniej dzisiaj jeszcze nikt nie szedł. Przez cały dzień na szlaku spotkaliśmy jedną mijającą nas osobę, tak można chodzić! W dodatku szliśmy lasem, takim prawdziwym. Ślady działalności ludzkiej ograniczały się do jakichś mocno już zbutwiałych resztek kłód pociętych i usuniętych z samej ścieżki. To co padło obok ścieżki to sobie leżało, porastało pluszczem i się w sposób naturalny rozkładało.

Szlak bardzo fajny, niezbyt trudny. Jedynie w dwóch czy trzech miejscach trzeba było stosować shrekową (oślą?) metodę „nie patrz w dół, w dół nie patrz”, bo faktycznie szło się górą wąwozu nad niezłą przepaścią. Nieoznaczony specjalnie (albo oznaczenia mocno już zwietrzałe), ale ścieżka nieco wydeptana i mapy na podorędziu wystarczyły by się nie gubić.

Początek szlaku przy kościółku św. Rocha, wycieraczka przed wejściem mnie nieco rozśmieszyła, taka … nietypowa swą typowością. Do wodospadu w końcu doszliśmy, drogę powrotną już jednak skracaliśmy sobie szosą, zameczki też zostały odłożone. Jednak poza lasem przy 30+ dość ciężko się wędruje. Jutro może jakiś szlak w wyższych nieco Alpach licząc na chłodu trochę.

(8-07-2023)

Zobacz również:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *