Nie samym motocyklem i liczbami człowiek żyje, jeść też musi, więc dla odmiany będzie kulinarnie. Jakiś czas temu wpadł mi w oko przepis na wolne pieczenie, spróbowałem i zostałem fanem. W kucharzenie generalnie uwielbiam, dawno temu wygryzłem z kuchni połowinkę. Mam (i wykorzystuję niecnie) zdecydowaną przewagę czasową, bo poza zajęciami pracuję głównie w domu. A że przy mojej pracy trzeba sporo myśleć, więc wszelkie manualne czynności, krojenie, tarkowanie czy mieszanie jedynie pomagają. Jedynie ciast nie ruszam i ryb, zostawiam to lepszej połowie.
Wolno pieczony indyk to przepis zasadniczo banalnie prosty i bardzo bardzo szybki jeśli chodzi o czas przygotowania. Zajmuje może ze 20 roboczominut łącznie poza samym nieabsorbującym pieczeniem. W dodatku jest dwuefektowy, na gorąco jako soczyste danie obiadowe i na zimno jako doskonała domowa wędlina.
Przygotowanie krok po kroku wygląda następująco:
1. Marynowanie mięsa. Kupuję ok. kilogramową pierś z indyka, wkładam do woreczka na mrożonki. Wsypuję do tego przyprawy, najczęściej nie bawię się i daję po prostu mieszankę do ryb. Generalnie mieszanki przypraw mają dość podobny skład, ta do ryb ma po prostu najmniej w sobie soli, której nie używamy zbyt wiele. Sypię na oko, może łyżkę, może dwie. Do tego pokrojony w plasterki czosnek (własnego z działki mamy dużo, lubimy, więc nie żałuję), trochę wina lub octu jabłkowego (też własny wyrób, na działce jest kilka jabłonek, jest z czego robić) i oliwę lub olej. Zawiązuję wyciskając powietrze i dopiero wtedy mieszam miętoląc całość tak, by się mięso obracało wewnątrz (można wymieszać marynatę w kubku czy misce, tylko po co naczynie brudzić). Zostawiam w lodówce na dzień, dwa, czasami dłużej, ze dwa razy dziennie tylko przemiętolę ponownie całość.
2. Pieczenie. Wyciągam mięso z marynaty, spłukuję trochę wodą, wycieram w miarę do sucha i obwiązuję ciasno sznurkiem wędliniarskim. Wkładam w szklanym, zamkniętym naczyniu do piekarnika, ustawiam piekarnik na 85-90 stopni i piekę 3-4h w zależności od grubości pieczeni po zawinięciu.
3. Gotowe. Bo co tu pisać, wyciągnąć z piekarnika, zdjąć sznurek, ukroić kawałki do obiadu. A to co zostaje po przestygnięciu włożyć do lodówki i wędlina gotowa. Kroi się łatwo, bez kruszenia, kolor utrzymuje (zdjęcia świeżutkie jakby się ktoś pytał, akurat dzisiaj robiłem pieczeń).
W naczyniu zostaje ok. pół kubka do kubka wywaru, można na tym zrobić prosty sos do pieczeni lub zupę. Ja najczęściej robię pieczarkowy/ą, wlewam wywar do garnka, dolewam 3-4 kubki wody (jak sos ma być to kubek), na wrzątek wsypuję stopniowo pokrojone pieczarki (tak na gęsto lubię, daję z pół kilo co najmniej), czasami jeszcze do zupy dodam ze dwie pokrojone marchewki, później dodaję kurkumę dla koluru lub curry do smaku, śmietanę i zagęszczam mąką (ze dwie-trzy łyżki wsypuję do niewielkiego słoika, zalewam zimną wodą i po zakręceniu potrząsam do całkowitego rozpuszczenia, wlewam do garnka na sam koniec gotowania).