Pierwszy wyjazd wakacyjny w ciepłe kraje. Na początek po przylocie wrażenia estetyczne wywołują zgrzyt, drastyczny rozdźwięk między oczekiwaniami a zastaną rzeczywistością. Walające się śmieci i wiadomo jakie zapachy im towarzyszące w gorącej temperaturze stanowią całkowite zaskoczenie.
Zabraliśmy ze sobą odpowiednie do wędrówek górskich buty, więc przygotowani ruszyliśmy bynajmniej nie na plażę. Oczywiście jak nie wszechobecne drzewa oliwne (pod którymi trawę się usuwa, żeby nie zabierała wody) to kozy i staje się jasna odpowiedź na pytanie gdzie zniknęła trawa i czemu wszędzie jest ten bury pył (inna rzecz, że byliśmy na jesieni, na przełomie września i października).
Zwiedziliśmy oczywiście Iraklion, czyli stolicę Krety, tu parku El-Greco (niestety to raczej taki większy ogródek), Agios Titos (głowa pierwszego biskupa Krety w złotym pucharze, normalnie horror), Arsenali czyli dawne doki (takie dziwne łuki głęboko w tle), budynki z tureckimi fasadami i stary port z fortem Kules, stodołowata w kształcie Ayia Aikaterini, czyli kościół przekształcony w środku na wystawę ksiąg religijnych, ikon i naczyń liturgicznych zebranych po całej Krecie. Długo nam zajęło odnalezienie słynnej (w przewodnikach) fontanny Priuli. No ale nic dziwnego, bo przeszliśmy obok niej kilka razy zanim stwierdziliśmy, że to coś na zdjęciu to fontanna. No ale w sąsiedztwie niszczejących budowli, to trudno zauważyć zabytek , tym bardziej, że człowiek oczekuje, że fontanna to takie coś okrągłego, z czego woda leje się do góry. Na koniec plac przed muzeum archeologicznym (na wiele nie ma co liczyć, za dużo rzeczy z Krety wywieziono) i Platia Eleftherias z pięknymi platanami.
Knossos dla chcącego zobaczyć pozostałości po czasach minojskich to jedna wielka pomyłka. Nie, bynajmniej nie mam na myśli wykopalisk. Tylko, że to najsłynniejsze miejsce Krety zostało przez niejakiego sir Arthura Evansa częściowo odbudowane. W lekko wiedeńskim stylu. Ot, taki archeologiczny Disneyland (kolumny jakoś tak dziwnie nie pasują do siebie, jedna okrągła, druga prostokątna. Mozaiki i malunki były odtwarzane … z kawałka wielkości rączki niemowlęcia. Całkiem niezłe te ekstrapolacje wymagające wielkiej wyobraźni). Radzę omijać szerokim łukiem i przeznaczyć fundusze na inne, mniej może słynne, ale naturalniejsze zabytki.
Był oczywiście Wąwóz Samaria, przepiękne miejsce, które można podziwiać schodząc cały czas w dół (autobus wwozi na górę, odbiera na dole po dopłynięciu promem do Hora Sfakion. Niekoniecznie warto, choć najwygodniej, korzystać z ofert biur podróży. Najciekawsza część jest na dole, można wynajętym samochodem udać się do Hora Sfakion, promem dopłynąć do Agia Roumeli i podejść wąwozem od dołu do wioski (czy siedliska) Samaria i wrócić tą samą drogą.
Kolejne punkty to płaskowyż Lasithi, Kalamafka (a właściwie trochę wyżej, punkt, z którego widać obydwa pelagos, czyli Kritiko Pelagos i Liviko Pelagos. Chodzi oczywiście o dwa morza, Kreteńskie na północy i Śródziemne na południu), Ierapetra na południu, Phaistos – ruiny pałacu minojskiego, letni pałac w Agia Triada (dużo bardziej wszystko autentyczne niż disneylandowate Knossos), słynna Matala z katakumbami, w których mieszkali hipisi, Zaros słynne z eksportowanej wody mineralnej i hodowli pstrąga (bardzo dobry).
Zwiedziliśmy jeszcze porcik w Bali, lekko zboczyliśmy z drogi i trochę błądząc znaleźliśmy jaskinię Melidoni (jaskinia wspaniała, poza tym, że wymordowano w niej 370 osób ludności miejscowej poprzez rozpalenie ognisk u wejścia dokonane przez tureckie wojska), przepiękne Rethymno z portem. Kolejne dni to wykopaliska w Mali, całkiem duże i rozwojowe (prace w toku), Spinalonga – wyspa trędowatych, spacer po Agios Nikolaos z jeziorem połączonym z morzem 61 m kanałem, tuż przed wioską Kritsa kościół Panagia Kera – „klejnot” sztuki bizantyjskiej, ruiny Lato – doryckiego miasta z VII-VI w p.n.e. (naprawdę robią wrażenie, zdecydowanie warto), ruiny miasta sprzed 3,5 tys lat w Gournia, plaża Vai (to podobno tu kręcono reklamę batonika Bounty), Sitia.
Muszę przyznać, że w Grecji a zwłaszcza Krecie się zakochałem mimo wszystkich jej wad. Kreta jest tak dużą wyspą, że nie ma co próbować zwiedzić całej w nawet dwa tygodnie dysponując samochodem. Lepiej na taki wyjazd wybrać sobie część wschodnią (lotnisko w Chani) lub zachodnią (Iraklion) i zwiedzać tą jedną część, a zdecydowanie jest co (poza plażowaniem oczywiście).